Kursowe przeżycia

„Kursu instruktorskiego nie można odbyć. Kurs trzeba przeżyć.” hm. Stefan Mirowski

W sierpniu 2015 roku miałam zaszczyt być komendantką Kursu Przewodnikowskiego i Kursów Drużynowych „WyPrawa”, który został zorganizowany przez Hufiec ZHP Łódź-Polesie w Wenecji (woj. warmińsko-mazurskie). Po pół roku postanowiłam spisać kilka refleksji, które pozwolą mi mentalnie zamknąć ostatecznie ten kurs. Praca nad kursem to długi i złożony proces, który w ubiegłym roku o tej porze już był w toku. Sam kurs był jego ukoronowaniem, ale po nim jeszcze godziny podsumowań, wyciągania wniosków, rozliczeń, przesyłania opinii.. Formalnie kurs zamknęłam dość szybko, ale dopiero teraz znalazłam przestrzeń do podsumowania go przed samą sobą. Leży przede mną zeszyt, w którym prowadziłam notatki przez cały okres przygotowawczy do kursu, potem w czasie jego trwania i po jego zakończeniu. Mnóstwo zapisanych stron, pokreślonych kolorowymi długopisami, mnogość zagadnień – finanse, sprawy kadrowe, rzeczy do zrobienia, pomysły na zajęcia… Gdy przerzucam jego strony przypomina mi się wysiłek, który włożyłam w kurs i przychodzi pytanie – czy się udało?

Z kształceniem drużynowych mam styczność od 2007 roku, kiedy wzięłam udział w KDH jako uczestniczka. Potem pomagałam przy organizacji kolejnych kursów, by w 2013 roku stać się prawą ręką komendantki. Było to dla mnie fantastyczne przeżycie, gdzie w pełni mogłam zrealizować swoje aspiracje i zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Byłam wówczas bardzo zadowolona z siebie, czułam, że swoje zadania wykonałam bardzo dobrze. Nie przypuszczałam, że będzie mi dane poprowadzić kolejny kurs. Długo wahałam się, czy powinnam się tego podjąć, czy na pewno będę w stanie zrobić dobry kurs. Mam przeświadczenie, że jest to najważniejsza forma szkoleniowa w ZHP, tak jak drużynowy jest najważniejszym człowiekiem w naszej organizacji. Czym byłoby jednak życie bez wyzwań? Z duszą na ramieniu i pełna obaw wzięłam się za przygotowanie kursu.

Kurs drużynowych to sztandarowa akcja kształceniowa w naszym hufcu. Odbywa się z reguły co dwa lata i od dłuższego czasu ma wypracowaną formę – obóz letni pod namiotami odwzorowujący obóz drużyny. Komendant kursu jest jej drużynowym, jego zastępca i oboźny – przybocznymi, zaś szefowie poszczególnych kursów metodycznych – zastępowymi. Taki wyjazd to nie tylko szkolenie, ale przede wszystkim wędrownicza przygoda odpowiednia do wieku uczestników, będąca jednocześnie motywacją do pracy, a możliwe do przeprowadzenia formy są znakomitą zachętą do samodzielnego poszukiwania rozwiązań. W jego przygotowaniu biorą udział instruktorzy ZKK i namiestnictw. Szefowie poszczególnych kursów metodycznych byli już kadrą kursów drużynowych poprzednich edycji, na co dzień działają w ZKK. Posiadają odznaki kadry kształcącej lub są w trakcie ich zdobywania, mając ukończony kurs kadry kształcącej. Praca z tak doświadczoną kadrą ma oczywiście swoje zalety, ale także wady. Przystępując do organizacji kursu miałam świadomość, że w mojej kadrze są osoby dużo bardziej doświadczone niż ja. Dość wspomnieć, że trzy instruktorki prowadziły KDH, w którym uczestniczyłam jako uczestniczka. Nie było łatwym zadaniem wejść w rolę komendantki dla takiej grupy. Choć zwykle opieramy się na modelu partnerskim, komendant powinien jednak być wodzem i prowadzić kadrę w określonym kierunku. To właśnie bycie wodzem dla kadry było dla mnie największym wyzwaniem tego kursu. Wielokrotnie nachodziły mnie wątpliwości co do słuszności moich racji oraz pewna nieśmiałość w wyrażaniu wławsnych myśli, stojących w opozycji do zdania bardziej doświadczonej kadry. Ostatecznie zebrałam pozytywne recenzje ze strony członków komendy kursu, ale w moim mniemaniu były aspekty, które mogłam rozwiązać lepiej.

Sukcesem kursu okazała się na pewno obrzędowość. Szukając na nią pomysłu napracowaliśmy się co nie miara, ostatecznie zdecydowaliśmy się na WyPrawę – poszukiwanie przez cały kurs „skarbu” oraz pracę z Prawem Harcerskim. Poszczególne zajęcia nawiązywały do tematu wyprawy, poszukiwania. Tematyka okazała się elastyczna, dała duże pole do popisu dla prowadzących zajęcia. Głównym wizualnym punktem obrzędowości była mapa, którą w czasie trwania kursu uzupełnialiśmy krainami nawiązującymi do toczącego się kursu. Wprowadzenie mapy na ognisku rozpoczynającym i dodanie ostatnich krain na ognisku podsumowującym zapewniło dobrą klamrę, która nie pozwoliła na zgubienie tematyki obozu. Prawo Harcerskie znalazło swoje miejsce w codziennych rozkazach, zawierających kolejne punkty Prawa z komentarzem i pytaniami do przemyślenia. Całość obrzędowości była wysoko oceniona przez uczestników i kadrę.

W czasie kursu drużynowych niezwykle ważna jest ciągła obserwacja kursantów i reagowanie na bieżąco na wszystko, co się z nimi dzieje. Choć kurs jest tylko częścią przygotowania przyszłego drużynowego do funkcji, to właśnie tutaj jest okazja, aby wiele rzeczy wyjaśnić oraz ukształtować myślenie i działanie instruktora. Od czasu wprowadzenia nowych standardów szkoleń łączymy w jednym kursie kurs przewodnikowski i kursy drużynowych. Staramy się wyodrębnić treści obu kursów, jednak kształtowanie drużynowego i przyszłego instruktora idzie ze sobą w parze. W czasie tego kursu udało nam się ciekawie i naprawdę dobrze stworzyć plan kursu, w tym podzielić treści kursu przewodnikowskiego tak, ze ostateczny układ zajęć w naszej ocenie bardzo dobrze przedstawił kursantom zagadnienie bycia instruktorem. Początkowo przedstawiliśmy instruktora z punktu widzenia formalnego, pokazaliśmy różne aspekty jego pracy, a na deser zostawiliśmy temat „Instruktor jako wychowawca”. Były to zajęcia metaforyczne, z przesłaniem, które mocno wbiły się w świadomość uczestników, niektórych doprowadziły wręcz do łez, ale na pewno uświadomiły najważniejsze – instruktor ZHP wychowuje, a stopień przewodnika jest dedykowany drużynowym. Mam nadzieję, że autorka tych zajęć – phm. Marta Ignaczak – podzieli się na naszym blogu swoimi przemyśleniami o tych zajęciach, ponieważ był to kształceniowy majstersztyk.

Dużą odpowiedzialnością jest zawsze podejmowanie decyzji o wydaniu dyplomów ukończenia kursu. Choć podejmujemy te decyzje w gronie całej kadry, bywają sytuacje problemowe, które trzeba rozwiązać. Był to aspekt, którego także się obawiałam. Nie jest łatwo powiedzieć komuś, że to jeszcze nie jest jego czas, choć czasem jest to najlepsza rzecz, jaką można w danym momencie zrobić. Ale zawsze podjęcie takiej decyzji jest trudne. Naszego kursu kilka osób nie zaliczyło. Z różnych powodów. Jednak kadra kursu była zgodna, że osoby te potrzebują jeszcze trochę czasu, by móc poprowadzić drużyny. Z każdym kursantem szef pionu dokładnie omówił przyczyny niepowodzenia. Choć były łzy, nie było na szczęście reakcji „obrażam się na cały świat”. Wydaje się, że wszyscy zrozumieli i zaakceptowali. Wszystkie wciąż działają w swoich jednostkach i nadrabiają zaległości. Chcą jechać na kolejne kursy.

Najbardziej podniosły moment na całym kursie to ognisko z rozdaniem dyplomów. Wspominam to wydarzenie ze swojego kursu (choć był to kominek, nie ognisko) i z innych, w których uczestniczyłam. Zawsze miało ono dla mnie ogromną magię. Możliwość wręczania dyplomów kurantom to dla mnie ogromne wyróżnienie. Złożenie podpisu pod tymi dyplomami także. Dla każdego moment odebrania dyplomu to wyczekiwanie, niepewność, ciekawość. Starałam się każdemu z kursantów do dyplomu dołożyć miłe słowo. W mojej ocenie to ognisko wyszło bardzo dobrze i jest czymś, z czego jestem najbardziej zadowolona w całym kursie. Rozdając kolejne dyplomy, rozmawiając z uczestnikami czułam, że wykonaliśmy całą kadrą kawał dobrej roboty. I że jest w tym i moja niewielka zasługa.

Kursanci dobrze ocenili kurs. Z przeprowadzonej ewaluacji można także wywnioskować, że osiągnęliśmy zakładane cele i przekazaliśmy treści, na których nam zależało. Uczestnicy przemyśleli rolę instruktora w organizacji i przede wszystkim dokonali konfrontacji siebie z rolą instruktora. Zawsze także miernikiem sukcesu są próby instruktorskie, na które pomysł rodzi się jeszcze w czasie kursu, a następnie są otwierane niedługo po jego zakończeniu.

Prowadzenie kursu było dla mnie wspaniałą przygodą. Czułam, że robię coś naprawdę ważnego i że niezależnie od ilości poświęconego czasu, jest to czas dobrze spędzony. Lubię taką świadomość w instruktorskiej pracy. Wszystkie napotkane trudności były dla mnie wyzwaniem i okazją do kształtowania własnego charakteru. Po pół roku o zakończenia kursu oceniam go na pewno lepiej, niż tuż po powrocie z Wenecji. Choć wciąż widzę miejsca, w których wiem, że powinnam była zrobić coś lepiej. To już jednak minęło. Bogatsza o doświadczenia mogę wypatrywać teraz kolejnego kursu drużynowych, a w między czasie obserwować rozwój i sukcesy absolwentów „WyPrawy”, którzy ostatecznie odnaleźli skarb – klucz. Klucz do wychowania, którym są oni sami – drużynowi-instruktorzy-wychowawcy.

Dodaj komentarz